Absolutnym numerem jeden dobrego życia jest docenianie i bycie wdzięcznym dosłownie za wszystko, szczególnie za małe rzeczy, absolutnie każdego dnia.

Kiedy przesadzasz ze swoją mocną stroną, staje się ona Twoją słabą stroną.

Skuteczny CEO

Podcast

Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak być skutecznym CEO, jak zwiększać efektywność organizacji, budować ponadprzeciętne zaangażowanie, zdolność do adaptacji, wygrywać na rynku, rozwijać siebie i swoich ludzi, to ten podcast jest właśnie dla Ciebie.

Nazywam się Radek Drzewiecki i od ponad 18 lat prowadzę firmę Leanpassion. Zawodowo zajmuję się strategią, kulturą organizacyjną, przywództwem oraz zwiększaniem efektywności firm i ludzi. Dodatkowo jestem założycielem dwóch startupów technologicznych Sherlock Waste oraz Youniversity.be. Robię to, co robię, ponieważ chcę, by firmy były świetne, a ludzie szczęśliwi. Dlatego dla mnie skuteczny menedżer to nie tylko taki, który osiąga cele, ale robi to z ludźmi – potrafi podłączyć ich do strategii firmy.

odcinek 119

KIEDY PRZESADZASZ ZE SWOJĄ MOCNĄ STRONĄ

Bezrefleksyjne życie jest domeną wielu ludzi biznesu. Kręci się wokół kariery zawodowej i pracy, a brakuje w nim równowagi. Jeśli przesadzimy ze swoją mocną stroną, stanie się ona naszą słabą stroną. W tym odcinku opisuję, jak łatwo można zniweczyć to, co zbudowaliśmy, bagatelizując sprawę dobrego życia i ignorując to, co naprawdę ważne.

7 tipów, aby nie wypalić się zawodowo i życiowo:

  1. Wdzięczność
  2. Higiena dnia
  3. Refleksja
  4. Odpuszczanie i odpoczynek
  5. Dystans/ L:inia życia
  6. Sport
  7. Relacje z bliskimi

Szczegóły w tym odcinku, zapraszam!

Radek Drzewiecki

___________________________________

Słuchaj podcastu tam, gdzie Ci najwygodniej:

Podcast Apple Podcast Podcast Spotify Youtube Podcast

Transkrypcja podcastu

Odcinek 119

Dzień dobry, cześć.

Moi Drodzy, ostatni raz słyszeliśmy się 5 grudnia, czyli ponad miesiąc temu. Uwierzcie mi, że potrzebowałem tej przerwy. Miałem dziś kontynuować temat zdyscyplinowanego menedżera, ale przygotowując się do dzisiejszego odcinka, przesłuchałem ten z 5 grudnia i uznałem, że nic więcej nie trzeba dopowiadać do tej kwestii.

To, co mógłbym tylko dopowiedzieć, ewentualnie przypomnieć, to że nawyki, rutyny i nieregularne wzmocnienia są podstawą układania takiego planu dziennego tudzież tygodniowego, ale żeby to zrobić, to najpierw trzeba posprzątać „garaż”. Jeżeli interesuje Was to, żeby poukładać sobie życie zawodowe, prywatne, to zachęcam Was do odsłuchania tamtego odcinka, bo bardzo dużo bym tutaj powtarzał.

Podjąłem decyzję, że zamiast tego zaproponuję Wam inny temat, mniej merytoryczny, ale myślę, że równie wartościowy, a przynajmniej tak mi podpowiada intuicja. Opowiem Wam o tym, jak wpadłem w spiralę „zapieprzania” i doprowadziłem się do stanu, w którym nie miałem ochoty wychodzić z domu i robić czegokolwiek oraz o tym, co wydarzyło się u mnie na przełomie listopada i grudnia (zaczęło się już na jesieni, ale wówczas nie byłem taki uważny) i co spowodowało wypalenie, nie tylko zawodowe.

Nie chcę tutaj naciągać, że przydarzyła mi się depresja, ponieważ w swoim życiu miałem depresję i był to dużo gorszy stan niż teraz, ale na pewno przydarzył mi się konkretny dół, w efekcie którego zawiesiłem moją działalność podcastową i nie tylko.

Więc jeszcze raz witam Was serdecznie:

Odcinek 119: Kiedy przesadzasz ze swoją mocną stroną

Dzień dobry, Moi Drodzy. Cześć, witam Was serdecznie.

Kochani, wielokrotnie mówiłem Wam w podcaście, żeby się nie „zajeżdżać”, żeby pielęgnować ten ogród (metafora naszego umysłu), który w moim przypadku jest piękny, kwitnący, kiedy praktykuję medytacje, pozytywne myślenie, usuwam chwasty, takie jak narzekanie, czarnowidztwo i dbam o to, by być zdrowym mentalnie.

Wielokrotnie powtarzam, że z budowaniem formy mentalnej jest tak, jak z budowaniem formy fizycznej. Trwa to bardzo długo, tak jak na siłowni, kiedy robimy rzeźbę mięśni. To nie jest kwestia pójścia raz na 10 godzin i wyjścia z super sylwetką, tylko to trwa przynajmniej kilka miesięcy, jak nie kilka lat. Ze zdrowiem mentalnym jest to samo – nie wystarczy przeczytać jedną książkę, ani zrobić dwa razy medytację. Mnie to zajęło ponad 10 lat, z różnymi wzlotami i upadkami, żeby wejść na dobre tory. Moja żona, w moich oczach (chociaż ona uważa, że nic nie wie na ten temat), jest dla mnie ogromnym medium pozytywnego myślenia i ekspertem w tej kwestii. 

Dla mnie zdrowie mentalne polega na tym, żeby złapać dystans, równowagę, przede wszystkim odpoczywać i – co bardzo ważne – żeby przeżywać to życie w odpowiedni sposób. Niestety „olałem” to wszystko. Sam oczywiście standardowo poczułem się już tak dobrze jak tybetański mnich i porzuciłem swój projekt „dobre życie”, popełniając jednocześnie dwa sztubackie błędy. Dlaczego sztubackie? Bo popełniłem je, nie zliczę ile razy w swoim życiu, ale na początku było mi trochę wstyd, że znowu w kozi róg się zapuściłem i po prostu po raz kolejny doprowadziłem do sytuacji, w której nie miałem ochoty na nic.

Te dwa sztubackie błędy to przede wszystkim, po pierwsze: tak bardzo, bardzo, bardzo się przepracowałem, że po wakacjach, które u mnie trwały aż miesiąc, we wrześniu, październiku, listopadzie praktycznie każdego dnia prowadziłem warsztaty, wystąpienia, wykonywałem pracę dla klientów, jeżdżąc po całej Polsce i nie tylko, i pracując po 16 godzin na dobę, bo przecież po warsztatach trzeba odrobić zaległości i pozarządzać firmą. Dlaczego kolejny raz zrobiłem sobie taką krzywdę? Nie wiem. Pewnie trochę z chciwości, trochę z „samoza*ebistości”, nakręcania się na więcej, lepiej, więcej, szybciej, więcej, lepiej i dokarmiania się tą chorą dopaminą. Pewnie trochę też z pasji. Uwielbiam pracować z klientami osobiście, natomiast kiedy przesadzasz ze swoją mocną stroną, w moim przypadku z tą pasją, ona staje się Twoją słabą stroną.

Niesamowicie się przepracowywałem, zapominając o tym, co jest ważne – to po pierwsze. A po drugie – to przepracowanie, to „gonienie tego królika” spowodowało, że właściwie porzuciłem  moją higienę życia, higienę dnia, ale też medytacje, które wykonywałem codziennie. Bo jak tu medytować, kiedy jest się cały czas w pracy fizycznie, podczas warsztatów, a mentalnie poza nimi? W efekcie za odpoczynek wybrałem oglądanie seriali, naprawdę obsesyjne oglądanie seriali.

Mój dzień wyglądał tak, że wstawałem ok. 6 rano, kawa na pusty żołądek, bo trzeba jakoś funkcjonować, a właściwie dwie, przygotowanie się do warsztatów, dojazd do klienta, przeprowadzenie warsztatów na oparach, bardzo często z dużą irytacją i niecierpliwością, wieczorem powrót do hotelu lub podróż do innego miasta, jedzenie na szybko i zmiana kapelusza z warsztatowca na CEO grupy LP, praca do 23–24 często, i co? I zamiast odpocząć, zrobić sesję, medytację, to serial do 2–3 w nocy, 3 godziny snu i tak codziennie.

Do porzucenia tych wszystkich ważnych rzeczy, na które tak długo pracowałem, dołożyłem jeszcze beznadziejnie krótki sen. Na deser, żeby już tak kompletnie wybić się z rytmu, to moje rutyny sportowe, czyli bieganie i siłownię, ograniczyłem tylko do weekendów. Dodatkowo, robiłem to tak, żeby „odbębnić”, ponieważ nie miałem na to siły. A sport jest dla mnie bardzo ważnym rozwiązaniem, jeśli chodzi o wentylowanie swoich stresów, negatywnych myśli, czyli redukcję stresu, dobre samopoczucie, nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim psychiczne.

I tak „po nitce do kłębka” doprowadziłem się do stanu, w którym zabrakło ochoty na cokolwiek, doszło do wyczerpania paliwa, osiągnięcie doła psychicznego, a somatycznie do permanentnego zmęczenia, permanentnego przeziębienia, zapalenia zatok itd. Znacie to, prawda? Część z Was na pewno.

Gdybym teraz miał podsumować, co miało na to wpływ, to przede wszystkim „gonienie królika” o przesadzenie z tą swoją mocną stroną. Przepraszam, że się tak chwalę, a często się chwalę w tym podcaście, mam nadzieję, że wybaczacie ten skutek uboczny, natomiast moją pasją jest praca z klientami. Strasznie się „wkręciłem” w strategię, misję, wizję i uwielbiam to robić. Natomiast jak przesadzasz ze swoją mocną stroną, to ona staje się Twoją słabą stroną, zaczyna Ci ciążyć, zamiast pomagać. Ta maksyma jest po prostu doskonała, ale wiecie, bezrefleksyjne życie jest domeną większości z nas. Może przesadzam, że większości, ale dużo ludzi, których znam, po prostu kręci się w kółko wokół kariery zawodowej i pracy, i zapomina o równowadze.

Nie mówię o tym po to, żeby się nad sobą użalać, bo to już przerabiałem. Mówię o tym bardziej ku przestrodze, że jak już doprowadzimy do fajnego życia, higieny życia, to nie wolno zapominać o tym, że to trzeba pielęgnować. W tym ogrodzie, który stworzyliśmy, jak nie pozbywamy się chwastów, to te chwasty rosną szybciej niż nasze piękne rośliny. Ci z Was, którzy zajmują się ogrodami, o tym wiedzą. To jest jedno z moich hobby, właśnie pielęgnacja ogrodu (bez metafor). Wiem, że jak regularnie nie zrobię rzeczy, które są potrzebne, i te codzienne, i te, które trzeba powtarzać, to nie będę się cieszył takim ogrodem, jak sobie wymarzyłem. I w przypadku umysłu analogia jest bardzo, bardzo istotna.

Tak więc oprócz tego, że wpadłem w dół, nie chciało mi się wstawać, nie byłem nawet w stanie ubrać się rano i cokolwiek wypowiedzieć, to dodatkowo stałem się nieznośny, marudzący, krytykujący i oceniający wszystko i wszystkich, potrzebujący uwagi i zazdrosny, kiedy tej uwagi nie dostawałem. Łatwo było mnie wytrącić z równowagi, często się wściekałem. Wszystko krytykowałem i stałem się przeciwieństwem osoby, którą chcę być, i z którą dobrze się czuję. Najpierw obwiniałem cały świat, otoczenie, rodzinę, żonę, współpracowników, pogodę, zimę, za krótki urlop itd., a potem miałem pretensje już tylko do siebie o to, jak po raz kolejny mogłem doprowadzić się do takiego stanu, jak można być takim „frajerem”, gdzie z jednej strony mówisz ludziom o tym, co jest ważne, a z drugiej strony, bach: szewc w dziurawych butach chodzi.

W efekcie moje zdołowanie tylko się powiększało, coraz bardziej się nakręcałem, a to wyjątkowo dobrze potrafię. Potrafię dobrze się nakręcić zarówno na dobre rzeczy, jak i te złe. Wpadłem w taką spiralę negatywnych myśli, więc nie byłem w stanie normalnie funkcjonować.

Pamiętam, jak z wyrzutów sumienia przyszedłem do biura w weekend, by nagrać podcast. Po paru godzinach męczarni stwierdziłem, że ogólnie to jestem beznadziejny i muszę przestać to robić. Zresztą mówienie o sobie złych rzeczy przychodziło mi wyjątkowo łatwo w tamtym okresie i co ciekawe czułem się z tym, może nie powiem, że dobrze, ale tak swojsko, z ulgą pewną. Nie wiem, dlaczego tak jest, dlaczego tak zostałem zaprogramowany, że mówię o sobie źle i przynosi mi to, tak jak powiedziałem, takie spełnienie. Nie wiem.

Nie mówię Wam tego wszystkiego, by pokazać, jak trudna jest rola przedsiębiorcy. Ostatnio widziałem wpis na Linkedin pewnej młodej dziewczyny, która od bodajże dwóch lat prowadzi biznes, i popełniła taki kilkudziesięcio stronnicowy wpis, że po dwóch latach to ona ma dość. Pierwsze, co poczułem, to: „dziewczyno, nie znasz życia”. Później zrobiło mi się jej szkoda, bo wiem, co to znaczy w perspektywie mówienia tego, ale mi nie chodzi o to, żeby się użalać na sobą, ten etap mam już za sobą, na szczęście.

Mówię to po to, by przypomnieć Wam i sobie – bo ten odcinek ma dla mnie też charakter pewnej terapii, mam nadzieję, że wybaczycie tę samowolkę i ten egocentryzm – jak długo, jak pieczołowicie, i jak trudno buduje się dobre życie. Mnie to zajęło co najmniej kilka lat, jak nie 10. Zbudowanie higieny życia, swojego życia, higieny dnia, wdrożenie dobrych nawyków, pozbycie się tych złych. Jak trudno to się robi. Nie wiem, ale jeśli ktoś z Was kiedyś włączał taki projekt dobrego myślenia, to nie dzieje się to „za pstryknięciem palców”.

Ostatnio kolega napisał do mnie wiadomość, że jak zawsze w zimę czuje się beznadziejnie, że może to nie jest jeszcze depresja, ale że nie wie, co ze sobą zrobić. Poleciłem mu książkę, a ponieważ w tej grupie, w której rozmawiamy sobie, jest jeszcze kilku innych znajomych, poleciłem mu oczywiście Louise Hay, Możesz uzdrowić swoje życie. Tę książkę czytam przynajmniej kilka razy w roku. Może nie całą, ale przeglądam.

Inny kolega napisał, że przeczytał, ale nic mu to nie dało. To nie jest tak, że my to nasze fajne życie budujemy „za pstryknięciem palca”. Książki są bardziej inspiracjami. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć – jak na siłowni. Dla mnie zbudowanie dobrego życia, mojej własnej higieny życia, wdrożenie dobrych nawyków i pozbycie się tych złych trwało kilka lat, ze wzlotami i upadkami. Zobaczyłem po raz kolejny, jak łatwo zniweczyć te wszystkie wysiłki, bo zmasakrowałem się dosłownie w 2-3 miesiące.

Najlepiej pasuje tutaj ta moja analogia do ogrodu, któremu poświęcasz lata, mnóstwo energii, by go najpierw zaprojektować, założyć, potem codziennie dbać o niego i pielęgnować, i który zmieni się w pole chwastów, jeśli tylko przestaniesz robić to, co ważne i to stanie się w kilka tygodni, jak nie dni. Na szczęście w porę się połapałem, nie sam. Akurat mam to szczęście, że mam wspaniałą żonę, która zadała mi kilka trudnych pytań (na początku oczywiście się obraziłem) i spowodowała, że w porę się zatrzymałem i zrobiłem refleksję. Powiedziałem: stop, ja nie chcę tak żyć. Kosztowało mnie to dość dużo emocji. Natomiast powiedziałem sobie, że muszę się skupić na tym, co jest ważne, więc zawodowo zaciągnąłem hamulec ręczny.

Przełożyłem kilka warsztatów z klientami, wstrzymałem podcast, co było dla mnie dość trudne, dlatego że poczułem, że zawodzę. Mam dość duże ego i nie wiedzieć czemu, ale pomyślałem, że Was zawodzę. Ale wstrzymałem ten podcast i to, co zrobiłem prywatnie, to ograniczyłem seriale do zera, bo zauważyłem, że się od nich uzależniam. Oglądałem 3, 4, 5, czasami 6 odcinków przez jedną noc i wstawałem jak zombie. I to był pierwszy krok.

Następnie wróciłem do „pielęgnowania ogrodu”. To, co na mnie działa, nawet nagrałem o tym odcinek, to Ho’oponopono. Każdy musi znaleźć coś swojego, ale ja uważam, że duchowość jest tak ogromnie ważna, że wróciłem na początku do słuchania, i to było takie tępe słuchanie, bo przez kilka pierwszych dni tylko tego słuchałem i wątpiłem: kurde, nawet to przestało na mnie działać. Ale wróciłem do tego, co wcześniej działało, czyli było to Ho’oponopono, medytacje, mantry, powrót do sportu, dobrego odżywiania, praktykowanie wdzięczności i miłości do siebie.

Dodatkowo, przed świętami, udałem się do księgarni CUD: Ciało Umysł Dusza w Krakowie. Ci z Was, którzy mieszkają w Krakowie albo są przejazdem –  polecam, znajdźcie sobie tę księgarnię. Zakupiłem sobie kilkanaście pozycji w nurcie pozytywnego myślenia, w tym kolejna książkę Louise Hay, ale tej nie miałem, Codziennie kochaj siebie. Jest tam 365 mantr Louise Hay na każdy dzień roku i razem z żoną, jeśli jestem w domu, a jeśli nie, to dzwonię do niej i codziennie czytamy jedną z nich, coś pięknego.

Po raz trzeci powtórzę, że nie opowiadam Wam tej historii jako ciekawostki, tylko ku przestrodze. Właściwie to chcę Wam powiedzieć, że po raz kolejny w życiu popełniłem ten sam błąd. Czując się tak dobrze, prawie jak mnich, zbagatelizowałem sprawę dobrego życia i przestałem zwracać uwagę na to, co ważne.

Jest taka anegdota, że jak się spyta Anglika: „Co robisz, że masz taką piękną trawę?”, to on odpowie: „Nic, po prostu koszę i podlewam, i tak codziennie”. To, co chciałem powiedzieć też w kontekście tych nawyków, rutyn, że ja zacząłem podchodzić do tego bardzo mechanicznie i do moich nawyków, i do moich rutyn, a do projektu „dobre życie” wróciłem sobie w sposób taki bardzo powolny i nie rzucając się od razu na wszystko.

Z perspektywy czasu muszę Wam powiedzieć, że jestem wdzięczny za ten okres w moim życiu. Wierzę, że nic nie dzieje się przez przypadek i to, co mi się przydarzyło, jest po prostu bardzo wartościowym prezentem. Takim, który zmusza do zatrzymania się i właściwej refleksji. Zrobiłem sobie lessons learned, spisałem kilka rzeczy, które pozwalają mi na powrót na dobrą drogę, na dobre przeżywanie życia i dostałem lekcję do tego, że trzeba dbać o siebie, do pogody ducha, do spełnienia.

Pozwólcie więc, że na zakończenie dzisiejszego odcinka podzielę się z Wami kilkoma przemyśleniami w kwestii dobrego, normalnego funkcjonowania, przy czym od razu też chciałem zaznaczyć, może powinienem to powiedzieć na początku, że nie jestem żadnym coachem życiowym i nie będę Wam dawał rad. Po prostu powiem Wam, co u mnie zadziałało. Wiem, że sporo ludzi przechodzi takie doły, niektórzy mocniejsze doły i od razu mówię, że ten odcinek jest dla inspiracji, a jeżeli ktoś z Was czuje się naprawdę źle, to żaden wstyd korzystać z ekspertów.

W wieku 25 lat przeżyłem bardzo mocną depresję, 4 miesiące nie wychodziłem z domu,  i nikomu nie życzę. Ciężko jest porównać to z taką chandrą i użalaniem się nad sobą, co w tamtym okresie zacząłem wyczyniać i to było po prostu zmęczenie materiału. W każdym razie chciałem Wam powiedzieć, że to jest tylko inspiracja i jeżeli ktoś z Was ma poważniejszy problem, to proszę Was, zgłoście się do specjalisty. Natomiast jeśli ktoś wpada w takie doły, jak ja wpadłem, przepracowuje się, „goni królika” i „system się przegrzewa”, to pozwólcie, że na koniec dzisiejszego odcinka podzielę się kilkoma przemyśleniami w kwestii normalnego funkcjonowania, fajnego, dobrego życia, takiego spełniającego.

W mojej ocenie, absolutnym numerem jeden dobrego życia jest docenianie i bycie wdzięcznym dosłownie za wszystko, szczególnie za małe rzeczy absolutnie każdego dnia.

Przypomina mi się historia z warsztatu, kiedy mój znajomy prowadził zajęcia dla 30-osobowej grupy menedżerów i na samym początku powiedział: „Zanim zaczniemy, chciałem was zapytać, kto z was wkurza się na czerwone światło, kiedy prowadzi samochód w mieście?”. Las rąk podniósł się do góry. Wtedy zapytał: „A kto dziękuje za zielone?” Tylko jedna osoba podniosła rękę do góry. On mówi: „Co? Należy się, nie?”.

Bycie wdzięcznym powoduje, że stajemy się mniej roszczeniowi i – co za tym idzie – maleją nasze oczekiwania, a tym samym bardzo często jesteśmy mniej rozczarowani. Dla mnie absolutnie numerem jeden – i to jest w ogóle zmiana wszystkiego, zmiana całej perspektywy – jest docenianie i bycie wdzięcznym każdego dnia.

Na pozycji numer dwa postawiłbym higienę dnia. Chodzi mi o to, żeby dobrze zaplanować sobie dzień, ale nie taki perfekcyjny, nie z czerwonymi oczami, tylko cały dzień. Natomiast to jest bardzo trudne. Dlatego na początek mam dla Was dwa tipy, takie dwa pytania:

Otóż zauważyłem, że w perspektywie dobrego życia, takiego na co dzień, quick-winem są dwie rzeczy: jak się ten dzień zaczyna i to, jak się go kończy.

Jaka jest pierwsza rzecz, którą robisz po przebudzeniu? Nie chodzi tutaj o kawę czy też poranną toaletę. Mówię bardziej o tym, gdzie koncentrujesz swoje myśli czy też energię. Czy budzisz się z uśmiechem i radością, czy z zamartwianiem i lękiem. Co robisz, by się dobrze nastroić? Moja metoda to nastawić budzik 30 minut wcześniej i zrobić medytację. Wstaję 30 minut przed moją całą rodziną i w moim przypadku jest to 10 minut Ho’oponopono zanim zacznę dzień.

Druga rzecz dotyczy zakończenia dnia. Jaką robisz ostatnią rzecz przed pójściem spać? I tutaj proponuję sesję wdzięczności. Ja akurat robię to znów w formie medytacji i korzystam z Vishena Lakhianiego, Six Phases of Meditation. W przypadku tej fazy, którą on nazywa gratitude, czyli wdzięczność, dziękuje się za trzy rzeczy z życia, trzy rzeczy z pracy i trzy dotyczące siebie samego, czyli z czego jestem z siebie dumny, za ostatni dzień, ostatni tydzień, ostatni miesiąc, to jest moje i to super działa.

Medytacja wdzięczności jest jedną z najprostszych, czyli tym z Was, którzy nie mają doświadczeń w medytacji, proponuję właśnie, żeby zacząć od wdzięczności. Czyli numerem dwa na mojej liście takich lessons learned dobrego życia jest to, jak zaczynasz dzień i jak kończysz dzień.

Oczywiście mając na myśli higienę dnia, mówię tutaj o całym dniu, ale układanie oraz wdrażanie całodziennych nawyków, rutyn jest procesem długotrwałym, dlatego jeśli chcecie mieć duży efekt z mniejszym wysiłkiem, skupcie się na dwóch małych rzeczach. Jak zaczynacie dzień i jak kończycie dzień, żeby dobrze zacząć dzień, dobrze skończyć swój dzień. To numer dwa.

Czyli numer jeden to jest bycie wdzięcznym, numer dwa to jak zaczynamy dzień i jak go kończymy.

Numer trzy dotyczy refleksji, a mianowicie raz w tygodniu, ja akurat robię to w piątki, znów robię to teraz, bo na jesieni porzuciłem wszystko, ale refleksja to podstawa rozwoju, tak więc co piątek ostatnie pół godziny poświęcamy sobie. Postarajmy się podsumować ten tydzień i napisać czego się nauczyliśmy i co możemy wziąć z tego tygodnia na następny tydzień. Przy czym nie proponuję tutaj pamiętnika czy też dokładnych notatek, bardziej chodzi o ten moment zatrzymania się, popatrzenia z boku na ten swój tydzień niż sesję, wiecie, taką plus-minus. Więc numer trzy to jest raz w tygodniu refleksja odnośnie do tego, jak mi minął ten czas i czego się z tego nauczyłem.

Numer cztery to jest odpuszczanie i odpoczywanie. Pozwolenie sobie na brak perfekcyjności. Odpuszczanie nie jest oznaką słabości, jest oznaką dojrzałości. Nie chodzi tu o lenistwo, ale znalezienie złotego środka pomiędzy dowożeniem a „niezajeżdżaniem się”. Znalezienie własnego tempa, słuchanie organizmu, i to jest trudne. To mnie doprowadziło do takiej sytuacji, w jakiej byłem.

Numer pięć, linia życia, taki dystans. To moje ulubione ćwiczenie, kiedy wpadam w spiralę wyolbrzymiania małych problemów. Biorę wtedy kartkę papieru i tak zrobiłem tym razem. U mnie to jest flipchart i rysuję na niej linię prostą. Linia ma około 50 cm. Taka prosta linia, wyobraźcie sobie. Zaznaczam na niej początek i koniec mojego życia. Czyli w moim przypadku jest to 0 lat i na przykład 90 lat. Następnie zaznaczam taki punkt, w którym jestem dziś. U mnie to jest 46 lat i patrzę sobie na tę linię przez chwilę. I tak sobie myślę, 90 lat równa się 50 centymetrów. Następnie staram się ten mój problem „wycenić” w tych centymetrach, mówiąc do siebie: jeżeli całe moje życie ma 50 centymetrów, to problem, nie wiem, przegranego projektu, zepsutego warsztatu, kłótni ze wspólnikiem, to ile on będzie miał tych centymetrów? I za każdym razem nie jestem w stanie nawet kropki postawić. Nie ma takiego cienkopisu.

Nie wiem, czy to rozumiecie, ale 99% problemów to są błahostki. Prawdziwe problemy to jest zdrowie, rodzina. Dla mnie to by były największe problemy. Niby oczywiste, ale mój umysł doskonale reaguje na to ćwiczenie takiego zoom outu, takiego dystansu. Czyli numer pięć to po prostu dystans. Zresztą jest taki film dla poprawy humoru. Obejrzyjcie sobie na YouTubie Then Why Worry. To jest minuta o prawdzie życiowej, gdzie taki indyjski mnich mówi o tym, jak podchodzić do problemów.

Numer 6 to sport. Sport, zdecydowanie, trenowanie ciała to nie jest tylko trenowanie ciała. Dla mnie bieganie, siłownia to sposób na redukcję stresu i wypocenie głupich myśli. Przy czym to, co daje mi satysfakcję w sporcie to brak porównywania się z innymi. Kiedyś, jak mi ktoś powiedział, że za słabo biegam, bo powinienem biegać najwyżej 5 minut na kilometr, to się tym przejmowałem, mówię, dobra, może nie powinienem. Ale dzisiaj mam to wiecie gdzie, biegam dla kondycji, odstresowania się, no i słuchania książek – nie potrafię biegać bez audiobooków. Dodatkowym smaczkiem są endorfiny i u mnie taki najlepszy czas biegania to jest około godzina, wtedy czuję się bardzo zrelaksowany i bardzo rozluźniony.

Numer siedem, nie wiem dokładnie jak to nazwać, myślę, że chodzi o taką szeroką miłość, ale na koniec zostawiłem relacje, ale takie najbliższe. Przez większość mojego życia nie byłem otwarty na bliskość, miłość, czy też nie byłem przekonany o tym, że kiedy mi nie idzie, to mogę na kogoś liczyć. Uważałem, że to jest oznaka słabości, jeśli sam nie mogę sobie poradzić z problemami. W moim przypadku jest to rodzina, żona, dzieciaki, ale nie chodzi o taki typ relacji, że ja muszę mieć koniecznie partnera, tylko o to, czy nie grozi mi samotność. Czy mogę podzielić się moimi troskami z kimś innym? Czy jest ktoś w moim otoczeniu, kto bezinteresownie będzie się o mnie troszczył? Ktoś, kto nie będzie mi przytakiwał, ale pomoże, nawet jeśli oznacza to powiedzenie trudnych rzeczy wprost w oczy. Chodzi o to, by mieć kogoś takiego, do kogo ja się mogę zwrócić i kogoś, kto jest po prostu blisko. Ktoś, kto daje nam poczucie bycia kochanym po prostu i mówię, to jest takie niemęskie, ja byłem tak uczony, że to jest niemęskie, wiecie, otworzyć się tak na miłość, zresztą może nie wchodząc w duże szczegóły, ale ja traktowałem miłość i rodzinę jako dowożenie pewnych celów i dowożenie pewnych aspektów, które są istotne, robienie tak, żeby wszyscy byli zadowoleni, a nie taka prawdziwość relacji.

I ja tutaj jakbym się na nowo urodził od tych kilku lat i skorzystałem teraz z tego koła ratunkowego, nie sam, bo moja żona mocno wyciągnęła mnie z tego kryzysu, który sam sobie podarowałem, zapracowując się i porzucając rzeczy, które są ważne.

Na koniec chciałbym podziękować mojej żonie za to, że jest i podziękować też Wam za to, że jesteście. To, co też miało na mnie niebagatelny wpływ, kiedy ogłosiłem, że muszę sobie zrobić przerwę z podcastem, to ja czułem się winny i czułem, że nie dowożę. Tyle słów wsparcia, ile dostałem pod moim postem na LinkedIn, kiedy oznajmiłem, że potrzebuję odpuścić, to jest niesamowite.

Wybaczcie, że rozpoczynam ten rok od odcinka niebiznesowego. Za tydzień też niebiznesowy odcinek o empatii, a potem pojedziemy już bardziej w kierunku przywództwa, leadershipu, biznesu, choć pewnie od czasu do czasu będę powracał do tematu życia, bo muszę przyznać, że ten odcinek był dla mnie bardzo terapeutyczny.

Kończę ten odcinek z uśmiechem i tego Wam też życzę, Moi Drodzy, Kochani Słuchacze: wdzięczności, miłości i cotygodniowych refleksji. Cieszę się, że wchodzimy w ten rok razem.

Do zobaczenia za tydzień. Cześć, pa!